Latanie, wyżywienie i zakwaterowanie było nieodpłatne. Skierowanie takie można było dostać raz w roku. Zakwaterowanie było w przytulnych pokojach 3 i 4 osobowych w baraku na szczycie Żaru w którym też była świetlica. To w niej koncentrowało się życie towarzyskie wieczorami, odprawy po lotach. Na szczycie znajdował się też hangar z szybowcami. W baraku było przytulnie, a widok ze szczytu taki wspaniały, a cóż dopiero latanie na szybowcach w górach. Przed świtem to się nasłuchiwało czy wieje wiatr. Góra Żar jest tak usytuowana że można było startować niezależnie z którego kierunku wiał wiatr. Najbardziej pożądanym był wiatr z południa, a jak dmuchał halny to podniecenie i nadzieja na lot na fali sięgały zenitu wśród pilotów. Wszyscy wówczas byli w pełnej gotowości, zarówno instruktorzy, mechanicy jak i pozostały personel że nie wspomnę o kuchni - była wspaniała. Wspanialsza od naszych apetytów. Takie wspaniałe pyzy tylko na Żarze były. Komendant Szybowcowej Szkoły Wyczynowej na Żarze miał prawo pozwalać na loty pilotom bez skierowania z aeroklubów. Dwóch takich było, którzy mogli latać na prawach kursantów kiedy tylko mieli na to czas. Ja zwany Mońkiem i Boluś. Bolesław Zoń nie miał przezwiska on po prostu był Bolusiem - najmłodszym z pilotów. Boluś był maskotką Żaru. Zawsze wesoły tryskający radością życia. Miał w sobie ptasi instynkt. Pięknie latał, ale nigdy nie udowadniał nikomu jaki z niego pilot. Istotą jego bytu było wyłącznie latanie. Potrafił bez końca opowiadać o swoich wrażeniach z lotu. I tak raz opowiada i opowiada, a ja go pytam: "Boluś ile trwał twój lot na tym Komarze?" Całe 35 minut odpowiada. Boluś to skończ bo już 45 minut opowiadasz. Z Bolusiem spaliśmy w jednym pokoju. Razu pewnego wchodzę do naszego pokoju i zobaczyłem dym wydobywający się spod łóżka Bolusia. Zaglądam a tam leży Boluś i trzyma zapaloną lampę naftową. Boluś co tam robisz pytam, a Boluś zamknij drzwi Mońku bo mi sadze uciekają, a ja muszę okopcić papier do barografu bo jutro lecę na wysokość. Miał ten dar żartowania z siebie. Był dumny ze swoich blond włosów sterczących niczym miotła ryżowa, bo jak mówił żaden fryzjer nie poradził sobie z nimi. Ni stąd ni zowąd niejednego uszczypnął żartem i to w taki sposób, że ten z którego ciągnął łacha nawet się nie zorientował. Boluś mieszkał w pobliskich Bulowicach. Widział latające szybowce nad zboczem.
Pierwszy raz na Żarze byłem skierowany przez Aeroklub Krakowski i tak jakoś się złożyło że zostałem przygarnięty i mogłem latać kiedy tylko miałem czas. W browarze żywieckim nadzorowałem prace z mojej firmy to też nie omijałem Żaru. Autobusem z Krakowa dojeżdżałem do Porąbki, i na szczyt Żaru dochodziłem przez Przegibek lasem bukowym, mijając po drodze liczne salamandry. Przychodziłem jak do swojego domu. Boluś wcześniej ode mnie był zadomowiony na Żarze i wcześniej miał uprawnienia do latania z pasażerem. To też Boluś nie raz brał mnie do Bociana na pasażera.. Turnusy się zmieniały co miesiąc i co miesiąc mieliśmy z kogo ciągnąć łacha. Ja miałem za sobą trzyletnią służbę wojskową pokładowego strzelca radiotelegrafisty, a Boluś dużo czasu do pójścia do wojska, ale to w niczym nam nie przeszkadzało być w komitywie, to też jak nie miał nikogo w pobliżu to i ze mnie sobie dworował. Zwłaszcza jak wracałem z wiejskiej zabawy w okolicy. No bo wiedział jak wracałem nad ranem i udawałem niewiniątko, kładąc się do łóżka w ubraniu godzinę przed pobudką. Żar miał i ma bardzo wielu zagorzałych wielbicieli. Pupilami zostawali tylko nieliczni dla których był zawsze nocleg, posiłek, a przede wszystkim możliwość latania. Byłem w tym gronie i latałem do czasu dyskwalifikacji przez komisję lekarską. Boluś już nie jest Bolusiem, tylko wytrawnym pilotem wojskowym, dowódcą pułku. Nadal witany na Żarze z wielką serdecznością, jeśli tylko uda mu się oderwać od własnych obowiązków. Wojciech Kilarski ( Moniek ) |