Dziennik Wojciecha Gorgolewskiego




Dzień trzeci.

    26 czerwca 1971 roku spędzałem w moim rodzinnym domu w Bielsku-Białej przy ulicy Lotniczej. Zbliżał się wieczór, gdy nagle od północnej strony, czyli od strony Starego Bielska zobaczyłem słup dymu. Pomyślałem sobie, aha - pali się i to nieźle. Może warto wskoczyć w Syrenkę 105 ojca i zrobić kilka zdjęć z tego pożaru. W tamtych czasach zajmowałem się współpracą w prasą, fotografując mecze piłkarskie, zdarzenia, czyli zajmowałem się fotoreporterką. Zabrałem Pentacon Six-a, dwie rolki filmu ORWO NP 20 i pojechałem szukać miejsce pożaru. Jednak gdy dojechałem do Starego Bielska, okazało się, że pożar jest dużo dalej gdzieś w Czechowicach. Gdy dojeżdżałem do Czechowic już się domyślałem, że pożar wybuchł w rafinerii. Przeszedł mnie dreszcz, gdy pomyślałem o zbiornikach z ropą, benzynami. Jednak żyłka fotoreportera pchała mnie naprzód. Niebawem zatrzymali mnie milicjanci zakazując dalszej jazdy. Zostawiłem więc Syrenkę i pieszo ukrywając pod marynarką Pentacona pobiegłem do osiedla na skraju rafinerii i wszedłem do bloku mieszkalnego usytuowanego najbliżej płonących zbiorników. Po ciemku wszedłem na trzecie piętro i na chybił trafił zadzwoniłem do drzwi. Po chwili ukazał się mężczyzna i zapytał w jakiej zjawiłem się sprawie. Odpowiedziałem, że jestem fotoreporterem i chciałem wykonać fotoreportaż z pożaru. Na to pan zapytał jak trafiłem do jego mieszkania, gdyż milicja ewakuowała wszystkich mieszkańców osiedla, tylko on został i spokojnie oglądał w TV festiwal w Opolu. Stwierdził dodatkowo, że jest inżynierem pracującym na delegacji w czechowickiej rafinerii, a pożar zaraz zagaszą, więc mogę robić zdjęcia. Wykonałem dwanaście zdjęć w jakimś okresie czasu z okna mieszkania. Później ten miły i niesamowicie spokojny pan zaproponował mi otwarcie wejścia na dach, gdzie jest dużo lepszy widok. Oczywiście skorzystałem i po chwili byłem na dachu. To był przerażający widok. Jeden zbiornik płonął w kłębach dymu i ognia. Trzy pozostałe zbiorniki były schładzane wodą. Paliła się także ropa wokół zbiornika nr 4 usytuowanego najbliżej mnie. Zaś wszystko otaczały mniejsze zbiorniki z produktami rafinerii - wybuch tych zbiorników byłby kataklizmem. Dochodziła godzina 1.10, wykorzystałem oba filmy ( zrobiłem 24 zdjęcia ) gdyż przekonany przez mojego gospodarza o rychłym ugaszeniu pożaru odszukałem moje autko i pojechałem do domu. Gdy wysiadłem z samochodu, nagle zobaczyłem najbliższe szczyty Szyndzielni, Klimczoka, Błatniej. Zrobiło się widno prawie jak w dzień. Odwróciłem się w stronę Czechowic i zobaczyłem słup ognia sięgający może tysiąca metrów wysokości. To było coś przerażającego. Pomyślałem - rafineria przestała istnieć, co się stało z ludźmi, strażakami, moim inżynierem w jego mieszkaniu. Pomyślałem, że może jeszcze raz tam pojechać, ale już nie miałem filmów. Poza tym odjeżdżając zobaczyłem, jak rejon rafinerii otaczał już kordon milicjantów, więc pewnie bym się blisko nie dostał. Pomyślałem o moich zdjęciach, przecież mam niesamowity materiał. I wskoczyłem do malutkiej ciemni w piwnicy i wziąłem się za obróbkę. Filmy się wołały, była gdzieś 3 w nocy, jak zadzwoniłem do znajomego redaktora śląskiej prasy, Józia Klisia i zaproponowałem mu zdjęcia z pożaru. Zaskoczenie było ogromne, Józek zapytał mnie o jakim ty pożarze mówisz i do tego o trzeciej w nocy. I tu wyjaśniłem co się stało. I to był koniec snu dla redaktora Klisia. Rano miał zadzwonić z informacją co zrobić ze zdjęciami. I zadzwonił ze smutną informacją, że temat objęty jest ostrą cenzurą i moje zdjęcia nie pójdą. O zdjęciach poinformowałem również redaktora Kroniki Beskidzkiej Tadzia Patana i ten obiecał, że je wykorzysta przy najbliższej okazji, ale pod własnym nazwiskiem dla bezpieczeństwa. Zgodziłem się i tak już następnego dnia w rewanżu dostałem od Patana negatywy naświetlone podczas akcji gaszenia po tragicznym w skutkach wybuchu. To była koszmarna robota. Wieczorem dostawałem negatywy, wołanie i wykonywanie powiększeń w formacie 18 x 24 cm w kompletach po 30 sztuk z każdej klatki. Wspólnie z Tadziem Patanem wykonywaliśmy albumy dokumentujące tragedię czechowicką dla władz państwowych, komisji dochodzeniowych.
Rano w wannie pływały zdjęcia pokręconych niesamowicie szyn kolejowych, zmniejszonych do karłowatych wymiarów zwłok ludzkich, popękanych porcelanowych izolatorów, wypalonych ciał ludzkich zastygłych w pozie ucieczki, samochodów strażackich stopionych tak, że odnosiło się wrażenie, że były z parafiny. Rano w zaprzyjaźnionym zakładzie fotograficznym na bębnowej suszarce suszyłem zdjęcia i oddawałem dalej Patanowi. Wieczorem czynności się powtarzały z nowymi zdjęciami. I tak nieprzerwanie przez trzy dni. To był szok. Aż wreszcie pożar zagaszono wspólnie z strażakami z Ostrawy. Niestety nie pokażę tutaj tych zdjęć z albumu, gdyż po tylu latach powiększenia gdzieś przepadły w licznych przeprowadzkach, jednak zachowały się negatywy z dachu bloku mieszkalnego zarejestrowane na dwadzieścia minut przed wybuchem i je tutaj prezentuję.

Na galeryjce zbiornika stoją dwaj mężczyźni, zaś z drabiny Magirus chłodzi zbiornik starszy ogniomistrz Kuś. Nastąpił wybuch zbiornika i po mężczyznach z galeryjki nie pozostał ślad...
Strażak Kuś zjechał po poręczach i uciekał po płonącej ropie. Gdy wrócił po leczeniu szpitalnym odwiedziłem tego bohatera i wręczyłem zdjęcie. Patrzył z niedowierzaniem na swoją postać na drabinie w odległości kilkunastu metrów o bomby złożonej z gotującej się wody i ropy rozgrzewającej się do punktu zapłonu.

To zaś zdjęcie wykonałem z dachu mojego domu na skraju lotniska w Aleksandrowicach.


Na zakończenie fragment informacji zaczerpniętej z bardzo ciekawej strony internetowej Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Bielsku-Białej podsumowujący katastrofę w Czechowicach-Dziedzicach http://www.straz.bielsko.pl :

"Rok 1971 to rok jednej z największych tragedii - pożar w Rafinerii Nafty im. Ludwika Waryńskiego w Czechowicach - Dziedzicach. Na skutek wyładowania atmosferycznego w dniu 26 czerwca 1971 roku o godzinie 1952 zapaliła się ropa naftowa w jednym ze zbiorników centralnych zlokalizowanych na placu Rafinerii. W dniu 27 czerwca o godzinie 120 nastąpił gwałtowny wyrzut gorącej ropy ze zbiornika, rozerwanie sąsiedniego zbiornika i wylew na zewnątrz palącej się ropy. W wyniku tego 33 osoby zginęły na miejscu, a 4 dalsze zmarły w szpitalach, rannych zostało 105 osób. Uszkodzeniu uległo 22 samochodów pożarniczych, w tym spaleniu uległa autodrabina Magirus SD-25 z jednostki ZSP z Bielska- Białej. Dnia 29 czerwca o godzinie 1510 przystąpiono do generalnego natarcia, a o godzinie 1615 natarcie zakończono z pełnym powodzeniem. Dogaszanie trwało do 1 lipca 1971 roku. Ogółem w akcji ratowniczo- gaśniczej brało udział: 200 sekcji zawodowych straży pożarnych (1484 strażaków zawodowych), 150 sekcji ochotniczych straży pożarnych (1030 członków OSP), 13 sekcji pożarniczych z Czechosłowacji (58 strażaków), żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, załoga Rafinerii. W akcji współuczestniczyli: Milicja Obywatelska, Służba Zdrowia, zakłady przemysłowe i transportowe."

Fotoreportaż w Numerze Specjalnym Przeglądu Pożarniczego otwierało moje zdjęcie, jako jedyne wykonane przed tragicznym wybuchem w noc z 26 na 27 czerwca 1971 roku.







Dzień pierwszy, Dzień drugi


Powrót do strony GŁÓWNEJ

©  Wojciech Gorgolewski